Są takie niedziele
O tym, co się dzieje, kiedy człowiek pojedzie na konwent i kupi sobie książek
W piątek pojechałam na konwent.
Ostatni raz na jakimkolwiek konwencie jako osoba prowadząca punkt programu byłam w roku 2013, a był to Pyrkon. Potem zajęłam się głupimi rzeczami, czyli udawaniem przed sobą i światem, że pilates interesuje mnie bardziej, niż fantastyka, antropologia kultury, kulturoznawstwo i ludzie, a potem była choroba i pandemia, a potem trzeba było dojść do siebie.
Obecność na konwencie miałam zagwarantowaną w umowie, jaką podpisałam z wydawnictwem, kiedy angażowałam się jako redaktorka naczelna erpega w Świecie Dysku. To znaczy: obecność zagwarantowała mi pracodawczyni jako obowiązek służbowy. Na szczęście konwentem był mały Bazyliszek w randze Polconu, a nie wielki Pyrkon w randze targów, jak zakładałyśmy na początku.
Plusy konwentu po dwunastu latach:
- znajomi
- znajomi
- znajomi
Minusy konwentu po dwunastu latach:
- te same, co zawsze, nic się nie zmieniło od dwudziestu pięciu lat - ja nadal nie lubię konwentu jako imprezy masowej z dużą ilością ludzi w środku. Nigdy nie lubiłam.
No, ale spędziłam dwadzieścia cztery godziny w objęciach dawno niewidzianych przyjaciół, poprowadziłam jedną prelekcję, która okazała się dzikim sukcesem i wzięłam udział w jednym panelu, który okazał się dzikim sukcesem i świat nabrał trochę innego wymiaru.
Jakiś bardziej przyjazny się zrobił, mimo tego, że wszyscy się starzejemy i dopadają nas życiowe problemy. I głębszy. Odzyskał czterowymiarowość i ciągłość: życie, które zbudowałam sobie przed apokalipsą nie zniknęło po apokalipsie, nie zostało wymazane razem z moją spektakularną porażką w świecie pilatesowym; okazało się, że można mieć więcej, niż jedno życie, a nawet, jeśli ma się tylko jedno i reszta to ułudy...
... to tak, dobrze zgadliście, o Czytelnicy, których tu jeszcze nie ma, ale to nadrobimy - w moim przypadku ułudą okazał się pilates, a nie fandom polski.
To chyba e. e. Cummings w tłumaczeniu Barańczaka szedł o gęstości i przejrzystości oraz innych fizycznych walorach emocji... tak, oczywiście, że tak, właściwie dlaczego ja cały czas wątpię w swoją pamięć do poezji anglojęzycznej? i tak sobie myślę, że gęstość, ciężar i zdolność zakrzywiania pola grawitacyjnego są niedocenianymi wymiarami relacji międzyludzkich.
Na stoisku Wydawnictwa Mięta spotkałam redaktorkę, z którą składałam antologię "Wracać wciąż do domu" LeGuin.
Dowiedziałam się, że w czasach, kiedy ja w siebie najbardziej wątpiami byłam przekonana, że nic nie potrafię ludzie obserwujący mnie mieli o moich umiejętnościach zupełnie inne zdanie, które po piętnastu latach od ostatniego spotkania zaowocowało reakcją "A, to jak Joanna jest rednaczką, to ja już zupełnie się nie boję o ten projekt".
Nie popłakałam się, bo to nie był ten moment.
Przestałam za to bać się pisać i przestałam bać się prowadzić sobie stronę, która będzie zupełnie zwykła i zupełnie moja i jak będę potrzebować szablonu, to złapię kogoś i on mi go zrobi, chociaż widziałam taki, który odpowiada mi w 90%.
Kupiłam torbę książek.
Wróciłam do domu i dzisiaj przestałam subskrybować dwa newslettery pisane przez Amerykanów dla Amerykanów. Jeden, bo na litość boską, ile można czytać o tym, jak źle i strasznie jest w USA, a drugi, bo na litość boską, AI jest energetycznie nieetyczne i branie kasy za reklamowanie narzędzi AI jest paleniem planety. Oraz - naprawdę, jesteś pisarzem i bierzesz AI do pisania postów na Fejsbuku? Trochę mi to wygląda na to, że za moment zlecimy wszystko AI - będzie pisać za ans posty, a nasze boty będą z nimi wchodzić w interakcje - i co wtedy?
Naprawdę chciałabym wierzyć, że będziemy siedzieć w ogródkach i pić mrożoną herbatę, ale cała woda pójdzie na chłodzenie serwerów i chuj będzie, a nie herbatka z lodem.
Zrobiło mi się lepiej.
Nie wiem na razie, w jaki sposób odkolonizować sobie głowę, w ostatniej dekadzie skolonizowaną przez Amerykę przez media społecznościowe, ale myślę, że zacznę od tych książek z torby.
I od rezygnacji z kolejnego medium społecznościowego na rzecz kupowania magazynów fotograficznych. Byłam na IG dla pięknych zdjęć. I tyle.
Oprócz tego w moim ogrodzie słychać, jak pękają strączki wyki i wyskakują z nich ziarenka.
Jakoś to będzie.